niedziela, 22 kwietnia 2012

Rozdział 2

- Julia wstawaj! – krzyczał rano tata.
- Co? Co? O co chodzi? – podniosłam głowę w ogóle nie kontaktując.
- Już 4. Wstawaj, bo nie możemy się spóźnić. – wyjaśnił i szybko wyszedł z pokoju, w którym panował lekki półmrok.
Szybko zerwałam się z łóżka zarzucając zielono-czerwony szlafrok kierując się do łazienki.
Wzięłam zimny prysznic, który postawił mnie na nogi. Następnie zrobiłam poranną toaletkę i udałam się w stronę dużej szafy wypchanej ubraniami. Rozejrzałam się po niej myśląc do założyć. Po chwili zastanowienia wybrałam to <klik>. Przebrałam się i zeszłam na dół. Zjadłam śniadanie przygotowane przez moją mamę.
- Pora już się zbierać. – oznajmił tata biorąc ostatni łyk kawy. – Pójdę po walizki.
- Mhm… - odparłam krótko z dość smutną miną.
Nienawidziłam pożegnań… Zawsze starałam się ich unikać, bo nie obyło się bez płaczu. Tym razem się nie ominęło bez łez… Uściskałam ostatni raz mamę i wyszłam z torebką w ręką na dwór. Tata pakował walizki. Wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy.
- Musimy się trochę pospieszyć, bo jeszcze trzeba zajechać po Lisę. – rzucił dodając gazu.
Chwilę po tym byliśmy już pod domem mojej przyjaciółki. Przywitałam ją mocnym przytulaskiem i skierowaliśmy się w stronę lotniska. Na miejscu pożegnałam się z tatą ze łzami w oczach. Weszłyśmy do samolotu i zajęłyśmy wyznaczone miejsca.
- Jezu… Zaraz coś rozwalę ze szczęścia! – wrzasnęłam, bo chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to już dziś wreszcie zobaczę Louisa i poznam 4 idiotów... – Ale jednocześnie się boję…
- Oj przestań… Przypomnij sobie tweet Harrego i to, że chłopcy go retweetowali. – rzuciła Liss uśmiechając się do mnie.
- Retweetowali? – zdziwiłam się.
- To nie wiedziałaś? – zapytała z zaskoczeniem.
- Nie… - odparłam i utonęłam w myślach…
Rozmyślałam o tym jak to dziś będzie… Czy polubią taką zwariowaną a jednocześnie trochę nieśmiałą  nastolatkę.
Od przemyśleń wyrwała mnie przyjaciółka, która zaczęła coś bełkotać o tym, że to już niedługo.  Postanowiłyśmy się trochę powygłupiać, ale inni pasażerowi patrzyli się na nas jak na jakieś opętane, więc ucichłyśmy.
- Ej… - zaczęła Lisa. – Zmieniłaś tapetę?
- O cholera! – wrzasnęłam znowu na cały samolot spoglądając na iPhone’a, w którym na tapecie widniał jakże nieziemski Styles. Weszłam w jakieś pliki z obrazkami i ustawiłam jakieś dziadostwo. Kiedyś co uważałam za najlepszą tapetę teraz było niczym… W porównaniu z Hazzą…
- A ty zmieniłaś? – spytałam biorąc jej Blackberry do ręki, w którym już nie było na tapecie Nialla.
- Pewnie. – odparła. – Chcesz aby wzięli mnie za jakąś psychofankę? Ja mam zamiar udawać, że nie kocham blondaska, że nie szaleję na jego punkcie, że nie ubóstwiam jego oczu… ust… no i każdej części ciała…
Znowu wybuchnęłyśmy dość głośnym śmiechem. Tym razem ludzie chyba się wkurzyli już na poważnie…
- Proszę zapiąć pasy. Niedługo lądujemy. – oznajmiła stewardessa,  która co chwilę przychodziła i prosiła o to, żebyśmy się z lekka ogarnęły…
Wykonałyśmy grzecznie polecenie, bo chciałyśmy dożyć dotknięcia ziemi.
Po wylądowaniu wysiadłyśmy speedem z samolotu. Zabrałyśmy walizki i usiadłyśmy w dość przytulnej poczekalni. Czułam jak moje dość zgrabne nogi zaczęły się trząść i robić się z waty… Rozglądałam się za Lou, ale nigdzie do nie widziałam. Wygrzebałam z torby, w której znajdowały się wszystkie skarby świata moją komórkę i wykręciłam jego numer.
- No gdzie Ty się podziewasz, bo my już czekamy w poczekalni? – spytałam czując jak przyspiesza mi bicie serca.
- Za Tobą… - odparł rozłączając się.
W tym momencie poczułam, że chyba zaraz zemdleję…
Odwróciłam się na pięcie… i zobaczyłam… Kogo?! Kto to był?! Niee… To nie Louis… W życiu bym go nie poznała…
Rozpłakałam się natychmiast i rzuciłam mu się na szyję. Wyściskałam najmocniej jak się dało. Dziwię się, że to przeżył…
- No już… Nie płacz. – uspakajał stawiając mnie za ziemię.
Otarłam spływające z grawitacją łzy z policzków i przedstawiłam sobie Liss i Lou. Uściskali się dość uroczo i zauważyłam jak Tomlinson patrzy na moją przyjaciółkę… Jakoś… Inaczej… No, ale nic. To dopiero przywitanie i początek wszystkiego…
- To co? Jedziemy? – spytał Louis gdy już się w miarę ogarnęłyśmy. – Gotowe poznać moich 4 idiotów?
- W sumie to nie wiem… - odparłam z lekkim przerażeniem, bo właśnie przypomniałam sobie o reszcie. – A czemu nie przyjechali?
- Szykują Wam powitalne śniadanie. – wyjaśnił uśmiechając się. – Ruszamy?
- Tak, tylko… Chodźmy najpierw gdzieś do toalety. – odparła Liss, bo chyba pomyślała o tym co ja: nasze twarze zapewne nie wyglądały dość ‘przyjaźnie’, bo maskary nie były wodoodporne i rozmazały się po całych policzkach.
- Dobra. – zgodził się Mr. Carrot.
- No to come on. – rzuciłam ruszając z przyjaciółką w stronę WC.
- Eee… Mogłem wziąć ciężarówkę… - skomentował dość uroczo patrząc na nasze w sumie ‘nieduże’ walizki.
Roześmiałyśmy się i poszłyśmy.
Poprawiłyśmy makijaże w miarę szybko i wyszłyśmy z dość ciasnej toalety.
- No wreszcie… - zażartował Tomlinson, który z nudów przykucnął koło ściany.
- Musisz się przyzwyczaić. – odparła Liss przewracając swoimi zacnymi paczałkami.
- Wybacz kotku. – ‘przeprosił’ dając jej buziaka w policzek.
Widziałam jak prawie mdleje…
Szturchnęłam go w ramię, ten poleciał na bok kierując swoje usta prosto w jej…
Liss odskoczyła lekko oparzona i oboje skierowali wzrok na mnie.
- E… Sorry. – rzuciłam trochę bezradnie, bo przecież nie zrobiłam tego specjalnie…
Wyszliśmy na dwór i wreszcie mogłam odetchnąć świerzym powietrzem… Nabrałam kilka mocnych wdechów i wsiedliśmy do czarnego zaciemnionego auta ruszając w stronę onedirectionowego domu.
______________________________________

I jest 2 rozdział... Wybaczcie, bo w sumie długo nie dodawałam, ale szkoła... No ale teraz postaram się jakoś częściej! :D Mam nadzieję, że się podobał :) proszę o komentarze i oceny oraz zapisywanie się do Obserwatorów :D

6 komentarzy: